Nie byłam na zbyt wielu mistrzowskich fetach w swoim życiu (na takiej z piłkarzami to chyba żadnej ?). Trafiłam na tę mistrzowską Legii Warszawa. Chociaż większych kibicowskich emocji we mnie nie wzbudziła, to fotki wyszły całkiem niezłe. ?
Tak w poniedziałek wyglądał Plac Zamkowy w Warszawie o godz. 17.30. Legia Warszawa i jej kibice opanowali to miejsce. Świętowali, bo było co świętować. Po tak słabym sezonie, wygrać trzecie mistrzostwo z rzędu, to mimo wszystko jest coś.
Na meczach Barcelony do tej pory było mi dane być dwa razy w życiu. Jak patrzę na te spotkania z perspektywy czasu, to muszę przyznać, że jestem farciarą. W każdym z nich na boisku wyróżniał się prawie łysy, niski pan z ósemką na plecach – Andres Iniesta. Wtedy to wydawało się być normą, nikt nie myślał, że kiedykolwiek się skończy…
Niewiele mówiący, ale na boisku jak już dostał piłkę, to wprawiał największych kozaków w osłupienie. Nie mogłam sobie darować i nie obejrzeć pożegnania Andresa Iniesty na Camp Nou. Skromność tego człowieka po tylu sukcesach jest rozbrajająca. Onieśmielony, swoim dziecięcym głosikiem i ze łzami w oczach dziękował kibicom, pośród których niejednemu łza zakręciła się w oku.
Poza pożegnaniem Thierry’ego Henry’ego, odejście z futbolu żadnego piłkarza mnie tak nie ruszyło. Zresztą pytana o najlepszego dla mnie zawodnika, który jeszcze występuje na boiskach, zawsze odpowiadałam: Andres Iniesta. Teraz nie wiem, co odpowiem…
Dla takich piłkarzy chce się oglądać ten sport. Zawsze bardziej doceniałam tych, którzy poza boiskiem też umieli pokazać klasę, a ich życie sportowe jak i niesportowe mówiło samo za siebie. Ludzie, których bardzo szanujemy i uważamy za wzór zazwyczaj nie szukają specjalnej atencji. Nie muszą się z niczym obnosić. Ich życie mówi samo za siebie.
I tak samo było/jest z Andresem Iniestą.
Za te wszystkie lata, genialne podania, bramkę z Chelsea, gola w finale MŚ i prawdziwy wzór piłkarza dla osób kochających tę dyscyplinę i widzących w niej szansę na rozwój nie tylko sportowy, ale także życiowy – DZIĘKUJĘ.
To był zaszczyt. Będę tęsknić. ?
Gracias Don Andres. ❤
PS Poniższa fotka mówi wszystko.
Kilka fotek z mojego pierwszego wyjazdu do Barcelony i meczu Barcy z Ajaxem w fazie grupowej Ligi Mistrzów:
I bynajmniej tą piękną piłką nie był sam Puchar Polski. Nie pierwszy raz jestem zresztą na dziecięcym turnieju piłkarskim, gdzie więcej się dzieje niż na niejednym meczu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nie inaczej było na XVIII edycji turnieju Z Podwórka na Stadion.
Puchar Polski dawno nie budził we mnie tylu emocji jak w tym roku. Powodów było kilka:
1. Moja pierwsza całostadioniowa impreza w nowej roli
Zamiast “dziennikarz” wyjątkowo na akredytacji pojawił się “operator stadionu”. Mecz oglądałam z kompletnie innej perspektywy i przede wszystkim cały czas na stojąco. ?
2. Nie pisałam relacji pomeczowej
I to było dziwne uczucie. Jesteś na stadionie, ale to, jaki jest wynik i dlaczego akurat jest 2:0, a nie 2:1 nie jest najważniejszą rzeczą. Liczą się kibice i to czy są grzeczni albo czy dotarli na stadion wraz z początkowym gwizdkiem.
3. Nie interesowała mnie tylko trybuna medialna, ale cały stadion
I tu się pochwalę. Nie zgubiłam się ANI RAZU, co nawet dla mnie było szokiem. Tylko raz miałam problem z pokierowaniem jednego dziennikarza.
4. Po meczu nie pędziłam do strefy wywiadów.
Ani nie miałam tam dostępu jak zazwyczaj, ani nie było po co. ?
5. Dali mi radio (czy jak to się tam profesjonalnie nazywa)
Takie do mówienia i musiałam czuwać. ?? Poczułam się jak jakiś ochroniarz ?
***
Inne zadania, ale poziom zmęczenia po meczu był podobny. I w tym przypadku więcej stresu, no bo to w końcu pierwsza całostadionówka. Czy byłam w pełni zadowolona? Na pewno nie, bo raz mocno opuściła mnie koncentracja, ale od czegoś trzeba zacząć. Najtrudniejszy pierwszy krok. Ja mam go już za sobą. ?